Jak piasek po kaczce

14 minut czytania

/ Literatura

Jak piasek po kaczce

Jakub Popielecki

„Kaczki” to przede wszystkim opowieść o człowieku w kapitalizmie: o tym, jak opresja ekonomiczna nakręca opresję społeczną. Ale Kate Beaton nie anonsuje nam problematyki, nie używa wykrzykników ani wielkich liter

Jeszcze 4 minuty czytania

„O nie! To silne kobiece bohaterki!”, krzyczy rysunkowy mężczyzna, który nieopatrznie przepuścił jakąś kobietę w drzwiach i teraz czeka go zemsta ze strony trzech umięśnionych i uzbrojonych po zęby pań w bikini.

„To twój rysunek? Bardzo niepoważne”, mówi ktoś do Kate Beaton, autorki satyrycznych pasków komiksowych „Hark! A Vagrant!” (m.in. opisanego powyżej), a także autobiograficznych „Kaczek” (w których znajdziemy ów cytat).

„To ja w wieku 21 lat. Teraz jestem dużo starsza. I trójwymiarowa”, przedstawia się narysowana Beaton na jednej z pierwszych stron „Kaczek”.

Gdzieś na przecięciu tych trzech scen, tych trzech linijek dialogu tkwi sedno „Kaczek”.

*

„Kaczki” to autobiograficzna opowieść, w której Beaton wspomina dwa lata pracy na roponośnych piaskach zachodniej Kanady. Tuż po studiach, z kredytem na karku, zanim została drukowaną w „New Yorkerze”, profilowaną w „Wired” i nagradzaną Eisnerami autorką, 21-letnia absolwentka historii i antropologii dołączyła do fali zarobkowych emigrantów i zatrudniła się w magazynie narzędzi wielkiej kopalni ropy naftowej. W „Kaczkach” Beaton, dotychczas wypowiadająca się w konwencji kilkuobrazkowych ironicznych skeczy, postawiła na 400-stronicowe, silnie osobiste tomiszcze. A jednak – wbrew pozorom – jedno wynika z drugiego.

Kate Beaton, „Kaczki”. Przeł. Aga Zano, Kultura Gniewu, 436 stron, w księgarniach od stycznia 2024Kate Beaton, „Kaczki”. Przeł. Aga Zano, Kultura Gniewu, 436 stron, w księgarniach od stycznia 2024„Hark! A Vagrant!” był cyklem pasków, w których Beaton patrzyła prześmiewczym okiem na filary historii, literatury i popkultury. Za główne narzędzie satyry robił tam anachronizm, współczesny język użyty do dekonstrukcji niewidzialnego status quo rozmaitych „kanonów”. Beaton rysowała na przykład siostry Brontë „obczajające” posępnych dżentelmenów na przyjęciu, Jane Austen załamującą ręce nad popularnością „Dumy i uprzedzenia” albo samą siebie zszokowaną treścią pikantnych listów Jamesa Joyce’a do ukochanej Nory. Autorka z humorem krytykowała społeczne kody zachowania i wychowania: dostawało się więc klękaniu przed ołtarzem toksycznych idoli czy wyobrażaniu sobie „silnych kobiecych bohaterek” jako silnych przede wszystkim siłą mięśni. Były też żarty z kanadyjskich stereotypów.

Wszystko to – krytyka obyczajów, strategie umizgów, Kanada – jest obecne również w „Kaczkach”. Beaton zamienia jednak konwencję „niepoważnych rysunków” na konwencję poważnej „powieści graficznej”. Ot, historia komiksu w pigułce (czytaj: historia walki komiksu o uznanie). Wielu komiksiarzy (tak twórczyń, jak czytelników) tradycyjnie cierpi, że „kolorowe zeszyty” wciąż uważa się tyleż za twórczość dla dzieci, co twórczość po prostu dziecinną. Chwytają się więc brzytwy agresywnego rebrandingu i zamiast słowa „komiks” stosują (dyskusyjny) eufemizm „powieść graficzna”.

Historia uczy tymczasem, że najskuteczniejszą drogą do nie-bycia-traktowanym-protekcjonalnie jest komiksowa biografistyka: garnitur czarno-białego non fiction w silnie osobistym tonie i na odpowiednio poważny temat (Holocaust w „Mausie” Arta Spiegelmana, coming out w „Fun Home” Alison Bechdel, konflikt Izrael–Palestyna w „Palestynie” Joego Sacco – same klasyki). Ironia takiego awansu na salony jest jednak wyjątkowo perfidna. Bo pochwały przychodzą, ale protekcjonalny ton pozostaje („Patrz, niby komiks, a poważny, czego to ludzie nie wymyślą”). Pochwały to jednak wciąż pochwały – i „Kaczki” doczekały się już całej litanii własnych. Całkiem słusznie.

*

Co ciekawe, Beaton robiła pierwsze podejście do „Kaczek” jeszcze w 2014 roku (komiks ostatecznie ukazał się w oryginale w 2022). Wówczas w serwisie Tumblr opublikowała pięcioczęściowy szkic zatytułowany „Ducks”, nie aż tak daleki formalnie od „Hark! A Vagrant!” (przetrwał on w „Kaczkach” prawie bez zmian). Ale Beaton ubezpieczała się wtedy w odautorskim komentarzu, że nie jest pewna, czy (i jak) w ogóle chce podjąć ten temat. Właściwą formę znalazła dopiero kilka lat później – w „Kaczkach” właśnie. Oczywiście jest to forma poważnej „powieści graficznej”: czarno-białego pamiętnika o przepracowywaniu problemu.

Kate Beaton, „Kaczki”Kate Beaton, „Kaczki”

A jednak Beaton ładnie wymyka się tu gębie Ważnego Komiksu na Ważny Temat, który „jak to nie zachwyca, jak zachwyca (poproszę o nagrody)”. „Kaczki. Dwa lata na piaskach” to nie „Kaczki. Dwa lata na piaskach przemocy seksualnej i zanieczyszczenia środowiska”, chociaż jest to komiks o jednym i drugim. Beaton wydaje się świadoma pułapki Ważnego Tematu. Dlatego najpierw ostrożnie przetestowała sprawę w delikatnej, szkicowej formie oryginalnych, szkicowych „Ducks”. A potem – już we właściwych „Kaczkach” – w charakterze kontrapunktu wprowadza wątek mediów, które próbują uprościć przekaz o kopalni, szukając sensacji i nagłówków niewymagających pogłębienia czy zniuansowania.

„Kaczki” tymczasem uciekają od sensacji, uogólnień, nawet od jednoznacznego napiętnowania problemu. Raczej zachęcają do wyciągania wniosków, prowokują. Rzekomo „niepoważny” komiks okazuje się zaskakująco dobrą formą do opowiedzenia tej historii. Choćby dlatego, że wywiedziony z satyrycznego „Hark! A Vagrant!” styl Beaton generuje intrygujący kontrast: między delikatną, sympatyczną kreską a ciężarem tematyki.

*

Pisząc „przemoc seksualna” i „zanieczyszczenie środowiska”, poniekąd sprzeniewierzam się samym „Kaczkom”. Mówiąc brutalnie: „spoiluję” – nie tyle trajektorię fabuły, ile strategię. Rozbrajam metaforę i metodę opowiadania. Bo Beaton nie anonsuje nam problematyki, nie używa wykrzykników i wielkich liter. Wystarczy spojrzeć na okładkę. Oto dziewczyna stoi na schodkach wielkiego (niemieszczącego się w kadrze) transportera i patrzy w dal. Na górze tytuł, cokolwiek enigmatyczny (czy dwa majaczące na horyzoncie ptaki to owe „kaczki”?). Na dole nazwisko autorki i notka o nagrodach oraz bestsellerowym statusie. Ani słowa o seksizmie, nic o skażeniu.

Na pierwszych stronach Beaton po prostu przedstawia się nam jako bohaterka i zarysowuje ekonomiczne tło swojej decyzji o wyjeździe na tytułowe „piaski”. Nie uprzedza nas, co ją czeka, choć – jako autorka, narratorka i bohaterka w jednym – mogłaby. Ale jeśli ma to być opowieść o wspomnianym „stawaniu się trójwymiarową” – to właśnie tak powinno się jej doświadczać: bez dreszczu niecierpliwości, bez wyczekiwania na wiszącą w powietrzu sensację. Czytając „Kaczki”, idziemy krok w krok z bohaterką, razem z nią się rozwijamy.

Kate Beaton, „Kaczki”Kate Beaton, „Kaczki”

Beaton opisuje zaledwie dwa lata ze swojego życia, a w momencie startowym jest pełnoletnia, ale „Kaczki” to przecież opowieść właśnie o dojrzewaniu. Kate wyfruwa z gniazda, opuszcza bezpieczną przystań domu, gdzie czuwają opiekuńczy, choć nieco odklejeni od rzeczywistości rodzice. Trafia na rynek pracy, w realia długów i kompromisów. Jej praktyka w kopalni to nieustanny proces adaptacji i wdrażania, uczenia się fachu, uczenia się ludzi, uczenia się zachowań, uczenia się otoczenia. Każdy z rozdziałów otwiera zresztą plansza, na której Beaton przedstawia nam kolejnych towarzyszy pracy: galeria portretów opatrzonych informacyjnymi notkami (imię i nazwisko, stanowisko, miejsce pochodzenia) przypomina fotografie z licealnej kroniki. Aż chce się dopowiedzieć metaforę: szkoła życia. Tyle że lekcje jakoś wyjątkowo nieprzyjemne.

*

Beaton jako rysowniczka nieustannie przeplata w „Kaczkach” dwie perspektywy. W planie bliskim mamy natłok wypełnionych interpersonalnymi tarciami mikroscenek, coś jakby „realistyczną” wersję komedii ludzkiej z „Hark! A Vagrant!”. Procentuje tu wyćwiczony w satyrycznych paskach styl autorki oparty na upraszczaniu rzeczywistości do rysunkowego sedna: miny czy pozy mówiące równie dużo co słowa w dymkach.

Ale rytm „Kaczek” wybijają też powracające niczym refreny oddalenia „kamery”: szerokie plany bezbrzeżnego „księżycowego” krajobrazu kopalni, czasem z zorzą polarną na horyzoncie. W tym otoczeniu ludzie – malutkie figurki wśród piasków i skał, krzątające się między zwalistymi kołami wielkich transporterów – przypominają zagubione zwierzęta. Są jak tytułowe kaczki, które utonęły w zatrutym przykopalnianym jeziorze. Albo lis, który nocami wraca żerować na terenie kopalni, chociaż prawdopodobnie stracił tam łapę. Beaton opowiada o ludziach, którzy w pogoni za pracą lecą niczym ćmy do płomienia.

Kate Beaton, „Kaczki”Kate Beaton, „Kaczki”

To właśnie przeplatanie planu bliskiego z szerokim sprawia, że powoli zaczynamy łączyć kropki. Beaton kreśli siatkę życiorysów, które napływają zewsząd i splatają się na piaskach (sama przybyła do kopalni z dotkniętej recesją Nowej Szkocji). W toku czytania staje się jasne, że „Kaczki” to przede wszystkim opowieść o człowieku w kapitalizmie: o tym, jak opresja ekonomiczna nakręca opresję społeczną. Beaton pokazuje, w jaki sposób emigranci zarobkowi, wyrwani ze swoich rodzinnych środowisk, odizolowani od „prawdziwego” świata, wrzuceni w nieprzyjazną, obcą scenerię – niczym koloniści na jakimś Marsie – powoli dziczeją. Tę degradację potęguje dodatkowo demograficzna asymetria: na pięćdziesięciu mężczyzn przypada tu zaledwie jedna kobieta. Być Kate Beaton z Nowej Szkocji w takiej grupie to doświadczenie graniczne.

Beaton rejestruje więc, jak maszyna kapitalizmu zatruwa środowisko naturalne, w tym środowisko międzyludzkie. Sedno „Kaczek” polega na uchwyceniu zwyczajowości tej toksyny. Udaje się to właśnie dlatego, że autorka nie pozycjonuje swojej historii jako „pamiętnika z molestowania”, tylko pozwala tematowi przemocy wyłonić się naturalnie, mimochodem. Nie żeby trzeba było na tę przemoc czekać, nie żeby trzeba było jej szukać. Niemal od pierwszych chwil na piaskach Kate słyszy ją już w lokalnej mowie.

„Kaczki” musiały stanowić niezłe translatorskie wyzwanie. Przede wszystkim ze względu na gęstą językową fakturę: warstwa dialogowa komiksu jest tyglem, w którym kopalniany żargon miesza się z przywiezionymi z najróżniejszych części Kanady (i nie tylko) dialektami, średnio przetłumaczalnymi na polski. Prawdziwym (i dość niewdzięcznym) tour de force tłumaczki Agi Zano okazało się jednak coś innego: spolszczenie esperanta seksizmu. Na przestrzeni 400 stron Kate słyszy bowiem pod swoim adresem całe bogactwo „uroczych” epitetów, zdrobnień i porównań. Są tu całe osobne nurty tematyczne (choćby nurt zwierzęcy: kicie, kaczuszki, kurczaczki, kotki). Są eufemizmy („kobiece artykuły” zamiast podpasek). Są deminutywy (słonka, maleństwa, złotka i laleczki). Są nieśmiertelne uwagi o „pudrowaniu noska” i „gubieniu się w twoich oczach” oraz komentarze typu „byłaś pijana, więc to nie gwałt” albo „kobieta może oskarżyć faceta o wszystko”. To język, który kształtuje opisaną w „Kaczkach” opresyjną rzeczywistość.

*

Jasne, tytułowe piaski są czymś na kształt rzeczywistości alternatywnej. To pustynia spuszczonego ze smyczy patriarchatu, gdzie zasady z „normalnego” świata zdają się nie obowiązywać. Któryś z kolegów Kate tłumaczy jej nawet, że tutejsza hierarchia seksualnej atrakcyjności jest przetrącona względem rzeczywistości: na piaskach sam fakt bycia kobietą automatycznie czyni atrakcyjną (czyli narażoną na zaloty – czyli narażoną na przemoc).

Beaton, chociaż jednoznaczna w swej krytyce, dodatkowo niuansuje ten portret patriarchalnego piekła. Rozumie przecież, że postawa jej kolegów (zresztą nie wszystkich) jest uwarunkowana przez kopalnianą izolację, przez skumulowanie na małej przestrzeni ludzi zapędzonych w ekonomiczny ślepy zaułek („Czy to jest fajne miejsce do pracy?”, pyta Kate. „A co to za pytanie?”, słyszy w odpowiedzi).

Kate Beaton, „Kaczki”Kate Beaton, „Kaczki”

Ale pamiętajmy: szkło robi się właśnie z piasku. Dzięki monstrualności lokalnego patriarchatu z jego seksualnie agresywną atmosferą kopalnia może posłużyć za soczewkę i powiększyć to, co i tak już istnieje w „normalnym” świecie. Piaski to zatem karykatura – na dodatek całkiem celna. Zupełnie jak wcześniej „Hark! A Vagrant!” – „Kaczki” to po prostu krzywe zwierciadło. Na przykładzie kopalni Beaton udaje się naświetlić zwyczajowe strategie utrwalania przemocy, wskazać jej codzienność i niewidzialność. Również w oczach kobiet. Znamienne przecież, że nie wszystkie koleżanki Kate podzielają jej szok zachowaniem mężczyzn. Niektóre z nich akceptują zasady gry. A może po prostu się znieczuliły?

Znajdziemy jednak w „Kaczkach” również momenty kobiecego porozumienia. To chociażby smutne pojednanie, kiedy Beaton i jej siostry zwierzają się sobie z doznanej seksualnej przemocy. Kate niespodziewanie przeprasza i wyznaje, że czuje się winna. Winna, że przyłożyła rękę do zła. Że reprodukuje system. Że dając przykład, sprowadziła na piaski bliskie sobie osoby. Że nie protestując, pozwoliła na przemoc, jaka ją spotkała. To ważna scena, bo autorka precyzyjnie piętnuje w niej kapitalistyczną logikę, która sprytnie odwraca kota (kaczkę) ogonem. Promując idee wolności, samostanowienia i przedsiębiorczości, system umywa bowiem ręce i ceduje winę na ciebie. W toku „Kaczek” Beaton uczy się jednak dostrzegać tę manipulację – a my uczymy się razem z nią. Po 400 stronach wszyscy jesteśmy już prawie trójwymiarowi. Całkiem poważny komiks.