Aż tak

Aleksandra Kumala

Przy całej wpisanej w nią wrażliwości powieść Pauliny Jóźwik jednak zbyt gładko daje się wyważyć w narracji, zamknąć w zgrabnych zdaniach, podporządkować chronologii rozdziałów

Aż tak

Jeszcze 2 minuty czytania

Aż tak

Pola ma trzydzieści lat. Mieszka w krakowskiej kawalerce ze swoim psem, Bluesem, i żyje ze swojej pasji, czyli rysunku. Wydawać by się mogło, że wiedzie spokojne, satysfakcjonujące życie w wielkim mieście – tymczasem „sumienie rozdrapuje jej naskórek, zbudowany z pozorów szczęścia”. Wyrzuca sobie, że oddaliła się od domu i zamiast szukać powodów, by wrócić, przez całe lata szukała raczej pretekstów, które trzymałyby ją od tego miejsca z daleka. Gdy jednak pewnego dnia Irka, starsza siostra, dzwoni, by poinformować o śmierci babci i dacie pogrzebu, bohaterka nie ma wyjścia – czeka ją długo odwlekany powrót do korzeni.  

Paulina Jóźwik, „Strupki”. Znak literanova, 256 stron, w księgarniach od grudnia 2019

Jej rodzinna wieś – ta zachowana we wspomnieniach z dzieciństwa i ta odwiedzana współcześnie – właściwie niczym nie różni się od innych polskich wsi. Rozklekotany, nie zawsze wierny rozkładowi jazdy autobus, którym można tam dojechać (oczywiście z przesiadkami) to jeden z niewielu zachowanych reliktów przeszłości. Dawniej pachniało tu chlebem albo gnojem, w powietrze wzbijały się malwy, mieczyki i floksy. Mieszkały tu koty karmione kluskami z mlekiem, psy na łańcuchach, konie i króliki. W pobliżu był i las, i jezioro (obecnie zarastające chaszczami), na horyzoncie górskie szczyty. Niepełną rodzinę spotykało się na każdym kroku; dorastało tu bowiem całe pokolenie „eurosierot”. Ich rodzice wyjechali do pracy za granicę, żeby zarobić na pastelowe domy i ogrzewane łazienki, ówczesny synonim luksusu. Ponieważ rodzice Apolonii i Ireny dzielili te aspiracje, dziewczynki wychowywała babcia Hanka. Bez względu na porę roku opatulona w kilka warstw ubrań, lubiąca się modlić, zbierać zioła i plotkować z sąsiadkami, wyglądem do złudzenia przypominająca czarownice z emitowanych w telewizji dobranocek. W zakamarkach swojego pokoju zwykła chować słodycze i fotografie, lecz w miejscu o wiele trudniej dostępnym skrywała coś jeszcze cenniejszego – tajemnice z przeszłości. Zainteresowanie młodszej wnuczki wzbudziły one, jak to zwykle bywa, za późno. Co więcej, w tym przypadku „za późno” nie oznaczało wcale „po śmierci”. „Za późno” rozpoczęło się już w ostatnich latach życia babci, naznaczonych chorobą Alzheimera. Narratorka nie znalazła w sobie dość siły, by na co dzień przebywać z wymykającą się rzeczywistości staruszką. Opłakiwała ją długo, ale na odległość. Dlatego teraz musi ponieść karę – „za to, że za mało pytała, za mało słuchała, za późno dorosła, a w końcu za mało była, gnając nie wiadomo za czym”.

Bohaterka powieści „Strupki” otwarcie przyznaje się – przed czytelniczkami/czytelnikami, przed samą sobą – do winy. Czyli, ogólnie rzecz biorąc, do ucieczki. W miarę lektury dowiadujemy się, że niejednej. Uciekała nie tylko przed przerażającym „zamieraniem” ukochanej babci, przed jej narastającą bezbronnością, nieobecnością. Uciekała również przed tragicznie zmarłą matką, ciągle nieobecnym ojcem, pierwszą niespełnioną miłością, mieszkańcami wsi, od których za wszelką cenę chciała się różnić. Jej początkowe wyznanie („Wchodzę w pamięć jak w pokutę. Szukam, łączę strzępy i buduję z nich opowieść”) wyrasta bezpośrednio z tego poczucia winy; jego echo pobrzmiewa w całej opowieści. Świadczy o czymś jeszcze: o potrzebie odzyskania pamięci – osoby zmarłej, swojej własnej, najbliższych, znajomych. Wydobycia z jej zakamarków zapachów, dźwięków, obrazów, słów i gestów. Rozdarcia zasłony milczenia, za którą niekiedy skrywają się dotąd nieznane emocje, wspomnienia, ludzie i ich historie.

W swoim fabularnym debiucie Paulina Jóźwik odmienia stratę przez wiele przypadków. Pisze nie tylko o babci – tej, którą wciąż pamięta, tej, którą jedynie sobie wyobraża, i tej, którą wolałaby zapomnieć – ale też o należących do niej przedmiotach, prowadzących nagle własne, nocne życie i przemieszczających się z miejsca na miejsce. O niezrozumiałej potrzebie żałobników, by w czasie pogrzebu jakąś anegdotą dowieść, że należeli do świata nieboszczki, byli jego częścią. O miejscowym samotniku, zaginionym wuju, napędzanej złością ciotce, nowej partnerce ojca, chłopaku, z którym kiedyś coś ją łączyło – albo mogło połączyć. O rodzinie tylko w teorii jednoczącej się w obliczu trudnych wydarzeń – w rzeczywistości na polu bitwy Irka została zupełnie sama. Nawet ukochanej babci z nią przecież w życiu nie było.

„Strupki” są opowieścią rodzinną, osobistą, prywatną, traktują o sprawach mniej lub bardziej znajomych, trudnych i bolesnych. Przy całej wpisanej w nią wrażliwości i wyjątkowości opowieść ta jednak zbyt gładko daje się wyważyć w narracji, zamknąć w zgrabnych zdaniach, podporządkować chronologii rozdziałów. Jej bohaterowie przypominają charakterystyczne typy postaci znane skądinąd, świat przedstawiony zlewa się z podobnymi sobie światami. Wszystko rozpoczyna się przyznaniem do winy, kończy – ni mniej, ni więcej – obietnicą rozgrzeszenia. Nad zgrabną całością ciągle unosi się zatruwająca odbiór aura oddalenia, pogodzenia z losem, odzyskanego spokoju. Sprawna językowo i kompozycyjnie, na tle poprzedniczek niewyróżniająca się niczym szczególnym, powieść to nie tylko próba wypełnienia pustki (albo przynajmniej stawienia jej czoła). To przede wszystkim dowód zakończonego sukcesem procesu dojrzewania, przepracowania pewnych emocji i stanów, rozliczenia z przeszłością; nie tyle powstający na bieżąco zapis wewnętrznych zmagań, ile ich efekt finalny. Traktuje o czymś, co w pozatekstowej rzeczywistości już się dokonało, dopełniło. Autorka proponuje zamknięty rozdział zamiast otwartej, piekącej rany, niedającego się okiełznać żywiołu, doświadczenia granicznego.

Problem tkwi w dojmującym poczuciu straty, o którym wspomina narratorka. Bez względu na okoliczności zawsze uderza ono niespodziewanie. Bo zwykle nikt z nas – nawet potencjalnie przygotowany na śmierć bliskiej osoby – nie spodziewa się, „że to jest aż tak”. Kiedyś Pola także nie wiedziała, „co znaczy to «aż tak». Aż tak boli? Jest aż tak pusto? A może aż tak zwyczajnie, bo wszystko dzieje się dalej i tylko w nas następuje zmiana”. Zachodząca w niej zmiana przebiega etapami. Wymaga czasu, cierpliwości, pewnej dozy pokory, a może nawet odwagi. Wymaga również zrobienia pierwszego kroku, czyli odnalezienia się w porzuconej małej ojczyźnie: zmierzenia się z tamtejszymi kompleksami, bolączkami, przewinieniami i konfliktami, ale też z jedynym w swoim rodzaju poczuciem bezpieczeństwa, bliskości z naturą, niewinności, porozumienia bez słów. Ten pierwszy krok został wykonany. Konfrontacja z bólem i pustką nastąpiła przed powstaniem tej książki. Może dlatego przepełnia ją zwyczajność – zamykająca drogę prawdziwemu czytelniczemu poruszeniu. 

Tekst powstał we współpracy z Krakowskim Biurem Festiwalowym, organizatorem Nagrody Conrada za debiut literacki, przyznawanej w ramach programu Kraków Miasto Literatury UNESCO.

Nagroda Conrada

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).