Jeszcze 2 minuty czytania

Mateusz Pakuła

TATA CZYTA: Też

Mateusz Pakuła

Mateusz Pakuła

Moi synowie kochają wieczorne wspólne czytanie głównie dlatego, że daje im to poczucie bezpieczeństwa, wtedy wszyscy czujemy się jak w magicznym szałasie z patyków

„Tata też czyta”. Tak się nazywa akcja, która ruszyła w tym roku i wzruszyła moje tatowe serce. Twórcy znacznie starszej akcji „Poczytaj mi, mamo” zakładali, zdaje się, podświadomie, realistycznie i fatalistycznie, że tata czytać nie lubi, a być może nie umi. Albo że z tatą można na rower, na narty, na survival, czasem zdarzy się, że na wrzosowisko i zapomnieć wszystko, ale poczytać to chyba coś ewentualnie bardziej takiego prostego, praktycznego, instrukcję z Ikei, znak drogowy, nazwę leku, coś, dzięki czemu dojdziesz dokądś w życiu.

No więc w roku 2023 tata też czyta. Ależ mnie to ucieszyło! A potem sobie pomyślałem: zaraz, jak to TEŻ? Jak to w 2023 TEŻ? 

­– Słuchajcie, kochanieńcy – mówi mama do dzieci w roku 2023. – Mam dla was superwiadomość, niesamowita sprawa, przegapiliśmy coś naprawdę nieprawdopodobnego, trudno w to uwierzyć, wiem, ale, słuchajcie, no serio, tata też składa litery! Do tej pory ukrywał to przede mną, przed kolegami, teściami i moimi koleżankami, po prostu przed wszystkimi nami, a najwyraźniej wie, jak połączyć znaki w wyrazy, a wyrazy w zdania! Czyta! Pewnie głównie po cichu, ale kto go tam wie, być może również na głos!
– No wiesz, mamo, niby wiemy, niby on czasem czyta nam różne memy, ciągle mówi, że musi czytać maile, SMS-y i mesendżer, ale szczerze to sądziliśmy, że tak tylko pitoli. A te memy, ktoś mu przeczytał wcześniej i on je w końcu po kilku powtórkach zapamiętał.
– No widzicie, dzieciaczki, a tu szok. On czyta, sam, bez pomagania.

No dobra, żarty na bok. „Tata też czyta” to w moim odczuciu akcja wspaniała, co prawda spóźniona o jakieś 30–50 lat, ale okej, lepiej późno niż w ogóle.

Z badań przytaczanych przez Fundację Powszechnego Czytania wynika, że chłopcy czytają mniej, przestają czytać w wieku 9–10 lat, porzucają po prostu tę aktywność jako niemęską i nudną (bardziej niemęskie jest chyba tylko chodzenie do teatru), rzadziej uczestniczą w kulturze, wybierają sport i gry komputerowe czy wideo.

Nie chodzi o to, że sport jest niefajny, bo jest, owszem, bardzo fajny, bardzo zdrowy i rozwijający. A gry komputerowe niezbyt zdrowe, ale też rozwijające. Chodzi o to, że chłopcy wybierają to, co ich starsi koledzy, którzy wybierają to, co ich starsi koledzy, którzy wybierają to, co dorośli faceci w ich otoczeniu, najczęściej ojcowie. Po prostu wyniki tych badań oznaczają przede wszystkim, że w pewnych przestrzeniach mamy wciąż do czynienia z zaprzeszłą patriarchalną czasoprzestrzenią. Tak, chłopcy także są ofiarami patriarchatu.

Oczywiście, ważne, żeby w ogóle spędzać czas z dziećmi. Można iść pograć w piłkę, można iść na lody, wszystko jedno, byle nie iść na to wrzosowisko i zapomnieć wszystko, łącznie z dziećmi. Byle być z nimi. Może nie ma tak naprawdę wielkiego znaczenia, czy będziemy z nimi czytać książki, czy grać razem w gry. Liczy się obecność i uważność.

Moi synowie kochają wieczorne wspólne czytanie głównie dlatego, że daje im to poczucie bezpieczeństwa, wtedy wszyscy czujemy się jak w magicznym szałasie z patyków, takim szałasie z von Triera: może na nas spaść cała Melancholia wszechświata i nas ona nie dotknie. I nic nam się nie stanie. Wspólne czytanie i gadanie o tym, co czytamy, ratuje nas po prostu przed codziennym końcem świata.

Ale po co od razu czytać, skoro można na tyle innych sposobów być ze sobą? Tyle można robić w ogóle innych rzeczy? Można przecież razem kleić i malować figurki orków i szkieletorów do bitewnych gier RPG, można grać w planszówki i karcianki. Można łazić po lesie, jeździć na rowerze, na rolkach, wrotkach i hulajnodze. Pójść na basen albo tam, gdzie jest szeroko pojęta woda, uprawiać sporty z piłkami i paletkami wszelkiego rodzaju. Tyle innych uczestnictw w kulturze mamy do dyspozycji. Są seriale, filmy, kreskówki, można oglądać je bez końca przez kilka żyć. Można chodzić po muzeach, koncertach, można tańczyć i słuchać muzyki, nie wychodząc z domu, i nie wychodząc z domu, powoli przejmować kontrolę nad światem. Albo po prostu jeść i pić, przecież to wystarczająco fantastyczne!

No więc może to czytanie jest przereklamowane, może nie trzeba się tak znowu na nie napinać? Może. Może nie trzeba go szczególnie wynosić ponad inne aktywności. Ale jednocześnie, takie mam nieodparte poczucie, nie należy go porzucać.

Po co się czyta? Czy czytanie – jak twierdzi Olga Wróbel – rozwija głównie umiejętność czytania? Polemizowałbym. Według mnie czyta się po to, żeby umieć rozmawiać. A rozmawiać, jak wiadomo, warto. To znaczy zasadniczo, jeśli chcemy się z kimkolwiek porozumieć, rozmawiamy. Do tego służą słowa i zdania. Rozmawiamy zazwyczaj słowami. Ze sobą samymi też rozmawiamy słowami. I potrzebne nam są słowa, a czasem całe zdania, żeby umieć się zanalizować, umieć zrozumieć siebie, kumać swoje emocje i potrzeby. A następnie móc je komunikować komuś innemu, wyrazić w miarę klarownie za pomocą słów i podać na tej tacce drugiemu człowiekowi. Czytając, wyposażamy się w bardzo poważne narzędzia. To jest według mnie największa supermoc literatury. Ani obraz, ani tym bardziej muzyka takiej mocy nie mają. Trochę może ma tę moc teatr, w mniejszym stopniu film. To jest przede wszystkim supermoc literatury jako całkowicie tekstowego tekstu kultury. Nigdzie indziej nie dostaniemy słownych opisów czyjegoś życia wewnętrznego, stanów, emocji, uczuciowych wiwisekcji i psychicznych wulkanicznych erupcji, autoanaliz i autodafe. Które mogą służyć jako przykład, jako wzór dla nas, możemy się w nich przeglądać, korzystać z tych elementów, łączyć te klocki i puzzle w swoje budowle i pejzaże. W żadnej innej sytuacji nie dysponujemy takimi możliwościami wglądu w czyjś umysł. Dzięki temu łatwiej nam później nazywać swoje myśli i emocje. Po przejściu przez taki trening łatwiej nam wyobrazić sobie, co mogą czuć inni, nasze neurony lustrzane są rozwibrowane i łatwiej nam empatyzować.

No więc po to moim zdaniem się czyta. Dla lepszych relacji z ludźmi i samymi sobą. A jeśli o coś warto się starać, to o to warto na pewno.

Czytamy z synami sporo, zwłaszcza na dobranoc. Czytamy na przykład serię o Doktorze Proktorze autorstwa Jo Nesbø, jego książki dla dzieci są wspaniałe, zdecydowanie wspanialsze niż te dla dorosłych, są bezczelne, niepoprawne, wartkie, mają wspaniałe dialogi i monologi, cały korowód niebanalnych, wariackich, wstrętnych i uroczych postaci (Bulek, najmniejszy chłopiec na świecie!), są absurdalne, groteskowe i mądre, a przede wszystkim okropnie śmieszne.

To przy lekturze „Proszka pierdzioszka” albo „Wanny czasu” uzmysłowiłem sobie, jak okropni w literaturze dziecięcej i młodzieżowej są zazwyczaj rodzice, w jaki sposób są przedstawiani. Nierzadko jako wrogowie głównych dziecięcych bohaterów, w najlepszym razie jako nieobecni dosłownie (zmarli, zamordowani, zniknięci) lub niezaangażowani, w najgorszym jako kreatury, którym bohaterowie nie ufają, nie powierzają im swoich sekretów, nie dzielą się z nimi swoimi problemami. Czemu nie ma mądrych rodziców w tych książkach? Czemu dzieci są same, samotne, osamotnione, porzucone? Czemu tak rzadko mogą liczyć na dorosłych? Czemu dorośli, a zwłaszcza rodzice, są zjebami? Pamiętacie „Matyldę”?

Czytamy „Brune”, „Svartle” i „Blase” Hakona Ovreasa, świetną superbohaterską (a tak naprawdę mocno realistyczną) serię wydawnictwa Dwie Siostry. Czytamy ekscytującą „Szkołę szpiegów”… Z Witkiem czytamy „Hellboya” Mike’a Mignoli. Z młodszym, Władkiem, jeszcze do niedawna pochłanialiśmy hurtowo cieniutkie mądre książeczki z serii „Witaj, Franklin”. Czytaliśmy je najczęściej w specjalny sposób, „po pierdziowemu”, czyli zamieniając wszystkie czasowniki na pierdzenie, a co drugi rzeczownik na pierd. Jestem pewien, że będzie to miało bezcenny wpływ na jakość przyszłych relacji Władka z innymi ludźmi. Poza tym, co bardzo istotne, mama żółw i tata żółw to normalni, czuli, uważni, troskliwi rodzice, którzy potrafią wspierać swoje dzieci. Wyjątek!

Czytamy i dyskutujemy o lekturach szkolnych, o „Katarynce”, „Mikołajku” i „Akademii Pana Kleksa”. Ooo, na pewno poświęcę im co najmniej jeden felieton.

Czytamy oczywiście „Harry’ego Pottera” (jesteśmy fanami) i „Baśniobór” (nie polubiliśmy) i zastanawiam się nad myśleniem magicznym, nad tym podprogowym nieracjonalnym, które się wsącza do mózgów dzieci, o farmazonach, które zapadają głęboko w mózg. Ale o tym, proszę państwa, będzie w następnym odcinku.